Moje-MacierzyństwoKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 82, liczba wizyt: 231089 |
Nadesłane przez: exarol 09-08-2015 13:37
Długo mnie tu nie było i trochę zaniedbywałam bloga, a to wszystko dlatego, że od zarania dziejów czerwiec i lipiec to najgorętsze miesiące w roku w moim życiu. Wszyscy mają jakieś urodziny, imieniny, rocznice, no istny obłęd i szaleństwo, na szczęście miłe ;) Ale ja tu nie chciałam się użalać a o naszym urlopie napisać. Po naszym zimowym weekendowym wyjeździe z Majuchą myślałam, że już wszystko wiem i ogólnie jestem ogarniętą matką obieżyświatką, nic bardziej mylnego. Okazuje się, że wyjazd z roczniakiem wymaga większego zaangażowania i przygotowania, niż wyjazd z półrocznym niemowlakiem. Należy przygotować się logistycznie i sprzętowo. Na urlopie byliśmy w niewielkiej miejscowości i szczerze nie bardzo wiedziałam co zastanę na miejscu, czy będzie tam porządny sklep z żywnością dla dzieci? czy zabrać zabawki do piasku/wody czy kupić na miejscu? zapowiadają upały, ale heloooł mieszkamy w Polsce! czy zabrać tylko lekkie ubranka czy dwa komplety na słońce i na deszcz? Sporo tego było i ostatecznie postanowiłam zabrać ze sobą pół mieszkania, może to i głupie, ale prawda jest taka, że gdybym tego nie zrobiła, to Mania ( jak ostatnio nazywamy Majuchę) jadłaby co dziennie to samo ( w sklepie były dwa smaki obiadków dla dzieci i 3 deserki), nie miałaby się czym bawić ( żadnego sklepu z akcesoriami plażowymi), no ubrania teoretycznie wystarczyłyby letnie, chociaż też jeden dzień okazał się wyjątkowy.
A wszystko wyglądało tak, że nasze naprawdę pojemne kombi zapakowaliśmy po dach ( dzięki Ci panie za kratkę oddzielającą bagażnik od tylnego siedzenia w aucie) i wyruszyliśmy w świat, czyli do Ligoty znajdującej się około 80 km od naszej wsi. Niestety podejrzewam u Manii chorobę lokomocyjną ( po mamusi) i po pierwszych 30 km, a dokładni zaraz za domem naszej koleżanki Asi moje dziecko, jakby to ładnie powiedzieć, ubrudziło pół auta wymiocinami. A zatem pierwszy postój, czyszczenie samochodu chusteczkami nawilżającymi, przebieranie dziecka na poboczu i w drogę!
Kiedy tak jechałam sobie spokojnie dalej przypomniałam sobie, że moja mama w podróże z nami, dziećmi zawsze zabierała kilka zwilżonych ręczniczków, zawiniętych w reklamówkę, podejrzewam, że właśnie na takie sytuacje, więc takie ręczniczki to był pierwszy numer na mojej liście rzeczy o których zapomniałam. Ale wracając do tematu podróży, jechaliśmy sobie spokojnie, ja wiem z 15-20 km, kiedy to moje dziecko głośnym i energicznym płaczem oznajmiło, że coś jej nie odpowiada, włączyłam jej zatem płytę Fasolek, która w przypadku udawanej histerii zawsze pomagała, niestety nie tym razem. Urządziliśmy z G. burzę mózgów, aby dojść do tego, co mogło spowodować płacz i nagle nas olśniło! Mania jest głodna, złą matką jestem skoro nie przyszło mi do głowy, że po całkowitym opróżnieniu żołądka Majsia poczuje głód. Czym prędzej zjechałam na jakiś parking, aby małą nakarmić. Dzidzia skonsumowała jogurcik pozostawiając po nim ślad wszędzie gdzie tylko dosięgnęła i zadowolona raczyła zasnąć :) Po drodze zaliczyliśmy jeszcze szybkie tankowanko, małą kawkę i w ten przyjemny sposób, w zaledwie 2 godziny przemierzyliśmy 80 km i dojechaliśmy do celu :) I wiecie co? warto było :)
Do naszego zamku jedzie się przez las, jedzie się taką piaszczystą drogą i nagle za zakrętem pojawia się budynek, wyglądał jak z bajki, duży, z wieżą, a w około mnóstwo zieleni, no cudo :) Do wejścia podjechaliśmy podjazdem, który otaczał zamek i jedyne co mi nie pasowało to nasz pojazd, bo gdybym jechała karetą zaprzężoną w cztery białe rumaki to dosłownie poczułabym się jak jakiś kopciuszek, albo inna roszponka. Wejście do zamku znajduje się na przeciwko pierwszego stawu, a na posesji jest ich pięć, jest bajecznie porośnięte winogronem i takie romantyczne ;) Przy drzwiach powitała nas gospodyni, która z własnej, nieprzymuszonej woli zajęła się Manią, abyśmy mogli się na spokojnie rozpakować, zawołała swoje dzieci aby je nam przedstawić i ogólnie była bardzo miła, ale w ten przyjazny a nie nachalny sposób.
Nasz pokój, no cóż... Nie był to wersal, kiedy weszłam do niego po raz pierwszy lekutko się załamałam, ale pomyślałam sobie " czego Ty kobieto oczekujesz za 25 zł za dobę" i postanowiłam cieszyć się detalami, a po bliższym spojrzeniu w pokoju znalazły się i perełki, dwie przepiękne dębowe szafy ( ulubione miejsce zabaw Majsi), przepięknie zdobiony masywny stół ( zupełnie niepotrzebnie zakryty obrusem) i fantastyczny piec kaflowy, przywodził mi w pamięci okres dzieciństwa i mieszkanie dziadków, bo co prawda piec w naszym pokoju miał co najmniej 100 lat a ten moich dziadków pochodził z czasów średniego PRL-u to i tak przypomniały mi się zimowe wieczory z dzieciństwa :)
A zatem, tak jak wspomniałam odkryłam ukryte piękno pokoju i umierałam z niecierpliwości aby odkryć piękno pobliskiej miejscowości z zalewem, ale o dalszych odkryciach napiszę Wam jutro :)