Hej.
Przez ponad dwa lata staraliśmy się z mężem o dziecko, w końcu się udało, wielka radość, wielkie zmiany, wielkie nadzieje... a teraz wielka rozpacz :( Od początku było idealnie, żadnych objawów ciąży typu : mdłości, zgaga, itd., itp. W 20 tygodniu ciąży przy okazji USG genetycznego okazało się że szyjka macicy bardzo się skurczyła aż do 6,7mm. Szybka reakcja lekarki i już w tym samym dniu byłam w szpitalu i kolejnego dnia został mi założony szew okrężny... Miało być wszystko dobrze jeśli będę o siebie dbać... 2,5 tygodnia później leżąc w łóżku odeszły mi wody, natychmiast do szpitala. Leżałam ponad tydzień na oddziale patologi ciąży dla leżących, okazało się że mam jakąś infekcję więc podali antybiotyki i w zasadzie nie dawali mojemu synkowi nadzieji... Ale wiadomo nadzieja umiera ostatnia... po 10 dniach na oddziale zaczeła się akcja porodowa... przewieźli mnie na porodówkę i oświadczyli że takich maleństw nie ratują nawet jak urodzi się żywy... Więc poród był dla mnie podwójnym koszmarem bo wiedziałam że przeżywam ten ból po to aby mój synek umarł... :( urodził się po nie całych 6 godzinach ważył 600 gram i miał 30cm, żył około 30min. zmarł w naszych ramionach... Był ślicznym malusim dzidziusiem. 5 dni później pochowaliśmy go w gronie rodziny, moje serce pękło na milion kawałków, a widok mojego męża z trumienką na rękach i jego łzy mam przed oczami cały czas... Ból przepełnia mnie całą... Chcemy spróbować jeszcze raz, ale tak strasznie się boję, boję się kolejnej straty. Drugi raz chyba tego bym nie przeżyła... Czy ktoś z was miał podobną sytuację i kolejna ciąża była bez tego typu przeżyć? Proszę o odpowiedź.