Czytałam- nie wiem, co o tym myslec... Miałam cesarkę w tym szpitalu, 42 tydzień, łożysko na 3 stopniu, dwa razy lądowałam na obserwacji z powodu gestozy, czyli zatrucia, ciśnienie miałam wysokie, a oznak porodu brak, ktg w normie, robili mi test oxy, po którym ponoc wiele urodziło- a u mnie nic, wypis, do domu. Na 41 tygodni poszłam do szpitala wiedząc, że już nie wyjdę do porodu, ale nastawiałam się na wywoływanie i naturalny, przecież ponoc stawiają na naturalne, a tu od razu decyzja- cesarka, bo nie ma powodu czekac, dziecko duże, poród w lesie, czop nie wyszedł, dziecko nie zeszło nawet do kanału, skurczy brak. Przeryczałam całą noc wiedząc, że bedzie cesarka, położna nawet żartowała, że może dzięki temu cos się zacznie- bałam się cesarki, z zupełnie irracjonalnych przyczyn. I nic. Pojechałam na operacyjna, rozcięli, zaszyli, nikt na siłę rodzic naturalnie nie kazał, nie było zagrożenia życia dziecka, nikt nikomu w łapę nie dał, w karcie też miałam wpisane, że nie ma przeciwskazań do naturalnego...
Tyle, że przekalkulowali, że nie ma sensu tydzień mnie trzymac, skoro nic sie nie dzieje, poród nie chce się zacząc.
Dziś się cieszę, Przebolałam bóle brzucha, bliznę, niemoc dźwigania czegokolwiek, z dzieckiem włącznie, ale mam zdrową, wspaniałą córkę- gdyby rzeczywiście cisnęli na naturalne, to trzymaliby mnie do końca 42 tygodnia.
Trudno dociekac, prokuratura to oceni, ale myślę, że mogło byc tak, że skoro wiedzieli, że pierwsze dziecko urodziła naturalnie bez fizycznych komplikacji, to chcieli, żeby znów naturalnie rodziła. Jedyne przeciwskazania dotyczyły psychicznej "traumy" z pierwszego porodu- może nie chciała współpracowac w czasie porodu?