Witam wszystkich serdecznie,
Jest mi bardzo ciężko po rozstaniu po 8 latach związku nieformalnego. Nie sądziłam, że można tak się do siebie przyzwyczaić. Tak ,to mi wygasły uczucia. Nawet nie wiem już dlaczego. Może poprzez monotonię, rutynę, przechodzenie z domu do domu, braku rozrywki, może poprzez utratę nadziei na perspektywiczny, przyszlościowy związek.Przez ostatnie pół roku został zwolniony z 3 prac z rzędu. Z czego 2 były załatwione po znajomości. Następnie dostaje telefony od kolegów informujący, że " zrób coś z nim Kaśka, on jest dobry, spokojny, ale za wolny, malo obrotny". Potem okazuje się, że kolejny kolega u którego pracował identycznie powiedział to samo. Nogi miałam jak z galarety:( Byłam tyle lat z nim i nawet nie sądziłam, że wszystkie te prace jakie miał, były z reguły winą z jego strony.Potem znalazł pracę w piekarnii na umowę o pracę. Odpowiada mu, bo jest kierowcą, jeżdzi do 5 punktów w mieście. Już mu nie ufam, że utrzyma pracę( chyba już się zmęczyłam:(( już nie potrafię mu matkować, myśleć za dwóch.. Zwyczajnie się wypaliłam. Potem poznałam kogoś, z kim mogę go porównać. Zauważyłam, że jednak są męzczyźni, którzy potrafią założyć rodzinę, utrzymać ją, są bardziej zaradni...
Ciężko, cięzko.. szkoda mi tych lat.. brakuje mi mężczyzny, który wreszcie mi powie, że będzie dobrze, nawet jeśli straci pracę.
Czy ja przesadzam?
Z jednej strony mam poczucie winy, z drugiej natomiast jakiś żal do niego. Póki co, czuję się bardzo zagubiona. Ktoś mi powie, że on mnie wykorzystał finansowo. Sama nie wiem. Kiedy nie miał pracy przez 2 lata, to opłacalam jego ratę samochodową(500zl), rachunek telefoniczny, paliwo ( 100 zl tygodniowo) mimo, że sama nie mialam. Ale te moje oszczędności nas uratowały. On zawsze mi powtarzał, że pieniądze są wspólne, ztymże, on nie dokładał ani złotówki, bo przecież nie miał pracy. Zaznaczam, że nie mieszkaliśmy ze sobą. Ja mam 28 lat, on 29. Chcę mieć już rodzinę, dom.. ale już straciłam nadzieję... ;((((