Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 90355 |
Nadesłane przez: oaza dnia 20-04-2011 15:44
Tyle zostało mi do terminu porodu. Narazie nic się nie zapowiada, żeby cos miało się dziać. Tyle, że nerwa mam coraz większego i nie wiem czy nie udziela się to Mateuszowi, bo od jakiegoś czasu jest po prostu nieznośny. Wszystko robi na przekór. Chyba, że to norma w jego wieku, jedynie ja reaguję przesadnie.
Zbliżaja się Święta Wielkanocne, a ja nie wiem jak mam się do nich przygotować. Właściwie to nic nie mam jeszcze kupione, a podejście M. to wzruszenie ramionami i stwierdzenie, że jest jeszcze czas. Ja nie mam ani ochoty, ani siły żeby go przekonywać, że to niekoniecznie jest tak jak on myśli.
I tak mi się wlecze (dosłownie) godzina za godziną, dzień za dniem w oczekiwaniu na maleństwo. Zrobiła sie piękna pogoda, a ja nie mam butów, bo nogi mi tak puchną, że szok. A przeciez na te kilka dni nie polecę i nie kupię jakiegos wiekszego rozmiaru. Z trudem zatem wciskam te swoje słoniowate nogi w jedyną parę wiązanych półbutów w jaką, jako tako się zmieszczę. Ale jak wyjdę na słońce to puchną jeszcze bardziej. Błędne koło, ale jakoś przetrwać muszę.
Jutro ide jeszcze do ginekologa, miałam nadzieje, że nie bedę musiała i do tego czasu urodzę, a tu klops. Jeszcze kaskę trzeba będzie wydać, jednak niech sprawdzi czy wszystko jest w porządku.
Kończę dzisiejsze wypociny, bo ostatnio mój nastrój nie idzie w parze ze słoneczna pogodą. Bardziej pasuje do aury jesiennej. Szkoda mi tylko moich chłopaków, bo naprawde jestem cięta i nerwowa. M. próbuje zrozumieć, ale Mati jest jeszcze za mały.
Nadesłane przez: oaza dnia 17-04-2011 14:51
Przedwczoraj (wczoraj zresztą też) spedzilismy dzień u moich rodziców. Trochę nadrobiliśmy z mamą rodzinne plotki, a z tata pogadałam o tym i owym. W pewnej chwili mama rzuciła hasło, że chciałaby uzbierać na remont łazienki, bo na miejscu wanny marzy jej sie prysznic.
Ja też napomknęłam, że muszę uzbierać na jesienną garderobę, bo obawiam się, że nie bardzo będę miała się w co ubrać. W tym momencie tato opowiedział historię o książeczce PKO. Mama tą historie znała, ja nie.
W 1974 roku, mój ojciec wyszedł z wojska i na wyjście dostał 2000,00 zł. Pokupował co potrzebował i zostało mu 200,00 zł, które ulokował na książeczce oszczędnościowej PKO. Nie potrafił powiedzieć jak to sie stało, że o niej zapomniał. Książeczka przetrwała kilka przeprowadzek i tak sobie nienaruszona przeleżała 25 lat. Po 25 latach została odnaleziona (a może dopiero wtedy tata wziął się za papierowe porządki?)
Tato ucieszony wizją większej sumy pieniedzy, pobiegł do PKO. Poproszono go, aby zgłosił sie po 3 dniach. Poszedł, w towarzystwie mamy, po czym, po 25 latach leżakowania, 200,00 zł (za które tato w ówczesnychg czasach mógł kupić 400 bułek) zyskało wartość...2 groszy!!! I tyle dostał. Wściekł się, nagadał pracownicy PKO, ale nic się nie zmieniło.
Przyznam sie szczerze, ze jak to usłyszałam to dostałam ataku śmiechu i jeszcze powiedziałam do taty " Ty to umiesz oszczędzać" Tacie z początku do śmiechu nie było, ale później i on się rozchmurzył.
Przypomniała mi się przy okazji historia mojej polisy w PZU, gdzie po 20 latach wpłacania co miesiecznych składek w wysokości 100,00 zł, ja, po denominacji dostałam 19,00 zł.
A takich historii słyszałam wiele...
Nadesłane przez: oaza dnia 13-04-2011 14:09
Co ten mój mały wyprawia, to przechodzi ludzkie pojęcie. Po dzisiejszych wybrykach postanowiłam, ze zastosuję karne krzesełko. Nie mam jakiś tam poduch w kształcie żaby czy jeża, ale mamy, już lekko zdezelowane krzesełko do karmienia. Było razem w komplecie ze stolikiem, więc jest juz sparterowane.
Mati zdążył już dziś umazać siebie i przykrycie na wersalce danonkiem. Wziął soczek (taki ze słomką) i jak wychodził z kuchni to ładnie pił. Chwilę później zerknełam do pokoju (bo ja oczywiście cos tam robiłam w kuchni), a on wylewał sobie go na podłogę. Dobrze, że dywan "poszedł" dziś do prania, więc podłogę szybko zmyłam. I tak musiałam trzykrotnie, bo okazywało się, że chyba już w nerwach, to niezbyt dokładnie ją myłam i tu i ówdzie sie kleiła.
Po praniu składałam ręczniki i nie tylko, a że szafka z ręcznikami w zasiegu jego rączek to pozwoliłam mu reczniki samemu włożyć i zamknąć szafke na klucz. Wychodząc do łazienki (by wstawić kolejne pranie) dziecko było w trakcie zamykania owej szafki. Niestety, po powrocie do pokoju okazało się, że mały w międzyczasie zmienił zdanie i...wszystkie ręczniki traktował jak serpentyny podrzucając je ze śmiechem do góry. Przyznaję, wydarłam sie na niego i kazałam usiąść na wersalce, wyłączając przy tym telewizor.
Siedział na wersalce i zajął się swoimi autkami. Zrobiłam mu kanapki. zobaczyłam, że zajada z apetytem, wiec poszłam dalej robić swoje. Nie wiem ile czasu mi zajeło mycie garów,ale jak wróciłam do pokoju, to chleb leżał na podłodze, a wędlina...na autkach robiła brum brum. Ręce mi opadły.
Czasami sie zastanawiam jak ja u licha mam na niego nie wrzasnąć czy klapsa nie sprzedać. Póki co to mi się w wiekszości czasu udaje, ale jak długo moja cierpliwość będzie wystawiana na próbę? Widzę, że sie moje dziecko nudzi, ale jak musze cos zrobic to muszę. Gdzie mogę to go angażuję, ale czasami sie nie da.
Jeszcze wczoraj to uderzenie w sklepie w twarz. Zdarzyło się mu to po raz pierwszy, ale wstrząsneło mną bardzo. Wybrał sobie nienajlepszy moment na takie zagrywki. Co bedzie jak juz pojawi sie mała? Wiadomo, że bedzie wymagała więcej opieki i uwagi. A ja czesto zostaję sama. Troche zaczynam sie bać czy dam radę.