Opublikowany przez: ULA 2013-08-28 10:00:40
Czy nastolatka się jeszcze wychowuje, czy już tylko wspiera? Jestem ciekawa Pani zdania, bo jest Pani mamą nastolatka – Pani syn Janek skończył 12 lat.
Jeśli się wcześniej zaniedbało wychowanie, to myślę, że trzeba już tylko wspierać (śmiech). Być wyrozumiałym, pobłażliwym na to, co nastolatek wyczynia i mówić mu: „Ja ciebie i tak kocham”, opowiadać, jak my się zachowywaliśmy w jego wieku, ale też nie narzucać się specjalnie. Dziś świat tak się zdążył zmienić, że to my się do tego świata dostosowujemy, a nie on do nas. To, co było dobre dla nas, nastolatków, dwadzieścia kilka lat temu, dla obecnych jest już czymś innym. I nie mówię tu tylko o rewolucji technologicznej i o tym, że w ich życiu istnieje internet, który absolutnie zmienił świadomość, ale mówię też o zmianach obyczajowych, jakie się dokonały.
Żyjemy dziś w świecie, w którym wiemy o wychowaniu, macierzyństwie, rodzicielstwie tak dużo jak nigdy wcześniej i to też dzięki internetowi. Wystarczy wpisać w google problem i wyskoczy nam mnóstwo opcji, jak mu zaradzić. Tyle, że to teoria, a sposobów na wychowanie dzieci jest tyle, ile jest dzieci. Jedna metoda wychowawcza nie sprawdza się nawet wobec rodzeństwa. Każde dziecko jest indywidualną jednostką, osobnym bytem i do każdego trzeba inaczej podchodzić. Dlatego nie lubię słowa „wychowywanie”, bo to zawsze oznacza jakiś schemat, dobijanie do pewnych wzorców, które już są ustalone społecznie. Bo co to znaczy na przykład, że dziecko jest grzeczne?
W rozumieniu rodziców zapewne grzeczne dziecko, to takie, które nie sprawia kłopotów.
Myślę, że bardziej chodzi o to, że grzeczne dziecko to takie, jakie MY chcemy, żeby było. A niegrzeczne: jeśli odstaje, nieważne czy służy to jego rozwojowi czy nie. Każdy ma swój punkt odniesienia. W ogóle słowo „wychowanie” kojarzy mi się z dopasowywaniem, wpisywaniem w ramy. Dziecko jest partnerem, człowiekiem, z którym żyjemy, dzięki któremu odkrywamy nowe życiowe przestrzenie.
Jestem przekonana, że nie byłabym tym samym człowiekiem, którym jestem dzisiaj, gdyby nie mój syn Janek. Otwiera mi oczy, które były zamknięte na wiele zjawisk właśnie przez to, że wciąż pędzę, gnam przez świat. Dzięki Jankowi zatrzymuję się w tym pędzie i wtedy zauważam, że śnieg ma osiem kolorów, a liść dwadzieścia.
Jak bardzo Pani czasy nastoletnie różnią się od czasów Pani syna?
Różnią się o tyle, że ja dużo chętniej chciałam wychodzić z domu. W tamtym czasie dom nie zapewniał aż takich atrakcji, jakie zapewnia dzisiaj. Dziś siedząc w pokoju można komunikować się z całym światem i widzieć cały świat. Na szczęście mój syn bardzo chętnie wychodzi, lubi myśleć o sobie, że jest już dorosły, samodzielny, chodzi ze znajomymi do kina często już chętniej niż ze mną. Ale w moich nastoletnich czasach nawet wyjście z domu nie gwarantowało aż tylu bodźców, co teraz. Kino przy ówczesnym skromnym repertuarze było świętem. Nie było klubów, kawiarni.
Być może w Warszawie było inaczej, ale ja pochodzę z mniejszego miasta i ono w ogóle nie żyło. Ale były dyskoteki, w których lubiłam spędzać czas raz w tygodniu bądź raz na dwa tygodnie. Pamiętam, że kiedy ojciec poprosił mnie, abym była w domu o godzinie 21, to ja stawiałam się dwie minuty przed 21. Nie dlatego, że się go bałam, ale dlatego, że go bardzo szanowałam. Choć miałam okres psot i figli jako 8-9-latka, to już jako nastolatka starałam się nie sprawiać kłopotów.
Nie była Pani nastolatką zbuntowaną, która burzliwie przechodzi przez ten okres?
Absolutnie nie. Nie miałam się przeciwko czemu buntować. Miałam kochających, wspierających mnie rodziców i do dzisiaj ich mam. Zawsze można się było z nimi dogadać. Ważne było jedynie to, aby ich nie zawieść. Miałam u nich kredyt zaufania i on procentował. Ale byłam też inną nastolatką, bo mając 16 lat już zaczęłam pracować.
Żeby sobie dorobić do kieszonkowego roznosiłam gazety. W jednej z nich przeczytałam, ze powstaje radio regionalne w Legnicy. Postanowiłam zgłosić się na casting, nie z przekonania, bo zawsze marzyłam, żeby zostać aktorką, ale pomyślałam, że może więcej zarobię, niż przy roznoszeniu gazet (śmiech). Kiedy już wygrałam casting i dostałam się do tego radia, to absolutnie się mu oddałam. Praca tak mnie pochłonęła, że już prócz niej i nauki nie miałam innych zajęć ani czasu i ochoty do wychodzenia, balangowania.
Jak wygląda nastoletni świat Pani syna Janka? Też się nie buntuje?
Nie zauważam, żeby się buntował. Wchodzi w ten nowy okres swojego życia na zasadzie „Ja już bym tak bardzo chciał być dorosły”. Otworzyłam mu konto w banku, otrzymał ode mnie kartę, którą może płacić, kieszonkowego nie daję mu do ręki, ale przelewam na konto. Powiedział mi, że ten moment to był dla niego absolutny przełom, chwila, w której poczuł się dorosły.
Przed jego dwunastymi urodzinami zapytałam, jaki prezent chciałby dostać. Powiedział: „Nie chcę nic. Chciałbym tylko pojechać z kolegami na Nowy Świat i się przespacerować”. Zapytałam, czy wie, jak tam dojechać, musiał przekonać mnie, że wie, jakim autobusem i jak on jedzie, a także, czy wie, jak stamtąd wrócić. Poradzili sobie genialnie, przespacerowali się, wypili tam na herbatę.
Potem powiedział mi, że to był jeden z najfajniejszych dni w jego dotychczasowym życiu. Pomyślałam, że świat jednak bardzo się zmienił, bo gdy ja miałam 8-9 lat, od dawna samodzielnie jeździłam do katedry na religię, wracałam późnym wieczorem autobusem i nikogo nie dziwiło, że dzieci same jeżdżą po mieście. A dzisiaj wszyscy się nad dziećmi trzęsą. Dzisiejsze nastolatki później zaczynają samodzielność.
To chyba jeden z ważniejszych problemów dla rodziców, których dzieci dorastają i chciałyby same podejmować decyzję, bo w tych sytuacjach właśnie najczęściej napotykają ze strony rodziców na mur i niezrozumienie. Niezrozumienie jest po obu stronach, u rodziców wynika to ze strachu o dziecko. Pani ma wypracowaną metodę odnośnie takich sytuacji – np. czy pozwolić synowi samemu pójść na koncert?
Myślę, że to jest proces, a nie jednostkowa decyzja. Mam z Jankiem wartościową więź, bo wszystko załatwiamy rozmową. Do tej pory nie dał mi jeszcze odczuć, że czegoś chce, a ja mu nie pozwalam i on jest z tego powodu na mnie wkurzony. Jeśli mówię, że coś nie jest jeszcze dla niego, przyjmuje to z pokorą. Było kilka takich sytuacji, w których wydawało mu się, że jest już dużo bardziej dorosły, niż jest. Przekonałam go, że to nie jest jeszcze odpowiedni czas.
W jakich sytuacjach Beata Tadla stawia synowi granice? CZYTAJ DALEJ
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Mama Julki 2013.09.18 07:12
Bardzo lubię Panią Beatę. Piękna i sympatyczna kobieta. Ciekawy wywiad!
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.