Opublikowany przez: Kasia P.
W świecie, w którym ogromnego znaczenia nabrał Internet, jednym z jego najdynamiczniej rozwijających się obszarów są niewątpliwie portale społecznościowe, które dziś łączą w sobie nie tylko podstawową funkcję komunikacyjną, ale też reklamową, handlową, informacyjną. Różne portale, np. Facebook, Twitter, Instagram, Snapchat czy Tinder czerpią z błyskawicznego rozwoju technologii, starając się być jeszcze atrakcyjniejsze i niezbędne w życiu nowoczesnego, młodego człowieka. Magii istnienia na portalu społecznościowym ulegają wszyscy, zarówno dorośli, jak i dzieci.
Czy jest w tym coś złego?
Jak najbardziej – nie. Oczywiście dopóki użytkownik traktuje swoją obecność i zaangażowanie na portalu jako jedną z kilku aktywności w otaczającym go świecie. Dorosłym jest o tyle łatwiej, że, najczęściej, są dojrzalsi intelektualnie, emocjonalnie i społecznie niż dzieci i nastolatki. Taka jest natura rzeczy. Prawidłowo ukształtowany dorosły ma osoby bliskie (realne!), pracę, czy pasje. Uleganie nadmiernemu pochłonięciu przez wirtualną rzeczywistość jest dzięki temu istotnie hamowane. Jeśli chcemy być obecni w tych różnych światach, rolach, aktywnościach, nie sposób bezgranicznie, na kilka, kilkanaście godzin dziennie zanurzyć się w śledzeniu i tworzeniu nowych wpisów, postów, odpowiedzi, reakcji, linków na portalu społecznościowym. Nie oznacza to, że dorośli nie mają problemów z uzależnieniem od technologii. Owszem, mają coraz większe, wszystko zależy prawdopodobnie od cech osobowościowych, niedojrzałości, zaburzeń, które dopiero w zetknięciu ze skrajnie pociągającym, kolorowym, atrakcyjnym światem mają możliwość uaktywnić się lub eskalować.
Jakie problemy rodzi nadmierne zaangażowanie w społeczności internetowe przez nasze dzieci?
Wspomniałem wcześniej, że nasze dzieci z naturalnych powodów są mniej dojrzali intelektualnie, emocjonalnie, społecznie. Oznacza to, w kontekście korzystania z Internetu, że znacznie słabiej od dorosłych potrafią krytycznie ocenić zastane tam treści, wypowiedzi, komentarze. Biorą je najczęściej za dobrą monetę, chętnie odpowiadają, angażują się w kontakty i znajomości. Bezkrytycznie wierzą w to, że skoro publikują coś na swoim profilu na portalu społecznościowym, to dostęp do tego mają oni i tylko Ci, których dodadzą do swoich znajomych. Tak więc wiele dzieci i nastolatków zamieszcza np. na Facebooku swoje zdjęcia, adresy, numery telefonów, adresy e-mail… Kto czyta regulaminy? Dzieci?
Czy wiesz co publikuje Twoje dziecko?
Piszą na swoim profilu różne osobiste rzeczy, przemyślenia, rozmawiają z wybranymi znajomymi o sprawach intymnych, tylko najbardziej zaufanym wysyłają intymne lub szkalujące, obrażające innych zdjęcia i filmiki. Cały problem polega na tym, że zabezpieczenie poufności i dostępności do kont na portalach społecznościowych jest wyłącznie iluzoryczne. Warto pamiętać, że jeśli dziecko pisze coś na swoim koncie wyłącznie do kolegi czy koleżanki, wstawia do pokazania jakieś zdjęcie lub nagrany przez siebie filmik – to taka treść już przestaje być tylko jego (i ewentualnie kolegi), ale staje się z dużym prawdopodobieństwem ogólnie dostępna. Kolega może bowiem udostępnić ją innemu swojemu koledze. Może też mieć zbyt mało rygorystycznie ustawione na swoim profilu opcje zabezpieczające przed podglądaniem go przez innych użytkowników. W rezultacie – „wyjątkowo poufna” informacja, którą dziecko podzieliło się z konkretnym przyjacielem staje się możliwa do oglądania przez znacznie większą liczbę użytkowników. Nie ma sposobu, by to zatrzymać, gdyż nasze treści, które mają już na swoich kontach inni ludzie nie dadzą się nam wykasować. Opisany tu mechanizm nieświadomego korzystania z portali społecznościowych przez dzieci i młodzież jest bardzo powszechny, a wiele dramatów, załamań nerwowych, agresji, depresji, prób samobójczych ma swoją przyczynę właśnie w nadmiernym zaufaniu, jakim nasi podopieczni obdarzają inne portale na których są obecni i pozyskanych tam znajomych, często tylko wirtualnych.
Wojna światów, czyli który z nich jest prawdziwy?
W wirtualnym świecie również można rozmawiać, odpowiadać na komentarze, kłócić się, śmiać i obrażać innych. Można też zamieszczać zdjęcia i filmy z różnych spotkań, miejsc, oglądać ciuchy i fajne samochody. Niby coś z otaczającego świata w tym jest, ale chyba nawet podświadomie czujemy, że nie tak do końca. Nawet bardzo nie do końca. Dla dorosłego istnieje zasadnicza różnica między spotkaniem z przyjaciółmi, spędzeniem z nimi czasu, śmianiu się i, może nawet, popłakaniu przy rozmowach, a klikaniem na klawiaturze może i o tym samym, ale na pewno bez wielu elementów wzmacniających lub naturalnie osłabiających więź z drugim człowiekiem. Dorosły zna różnicę między oglądaniem zamieszczonych na profilu znajomego zdjęć z ekscytującej wyprawy na Sycylię, a samodzielnym podróżowaniem i doświadczaniem wszystkimi zmysłami takiej podróży. Nawet, jeśli porozmawia wirtualnie z tym znajomym o jego wrażeniach z wycieczki, kliknie „Lubię to!” pod zamieszczonymi zdjęciami, to dysponując doświadczeniem życiowym, wiedzą o otaczającym świecie, będzie miał świadomość, że to tylko namiastka, sztucznie wykreowana rzeczywistość, zgrabnie poukładane obrazki między (być może) szczerymi wypowiedziami znajomego po drugiej stronie internetowego kabla.
Jak jednak na takie „sztuczne” życie na portalu społecznościowym reaguje dziecko lub nastolatek?
Otóż nie posiadając, bo nie może posiadać, takiej wiedzy i doświadczenia, mając nie do końca ukształtowane emocje i relacje społeczne, dziecko wsiąka w świat wirtualnych znajomości tak, jakby to wszystko, co tam widzi, pisze i czyta było równie prawdziwe, jak realnie otaczający go świat. Wielokrotnie w swojej pracy z dziećmi spotykałem się z ich ekscytacją z powodu tego, że mają już 180 „znajomych”, a wśród nich np. celebrytę, którzy dali się zaprosić do grona znajomych i nawet regularnie coś do dziecka piszą lub zaznaczają lajki pod zamieszczonymi przez podopiecznego zdjęciami.
Jaka jest wartość tych 180 znajomych? Kto to jest?
Jakie jest prawdopodobieństwo, że ulubiony aktor, czy sportowiec naprawdę zechciał dołączyć do grona najbliższych znajomych dziecka? Oczywiście odpowiedzi na te pytania dla dojrzałego człowieka są dość jasne, choć brutalne – ogromna większość tych pseudoznajomych jest dziecku w ogóle nie znana, a przynajmniej nigdy nie widział ich na własne oczy, lub (to już sukces!) widział raz (jak Aśka z IIIB szła z nim w szatni po kurtkę). Ale skoro Aśka (którą nasz nastolatek zna tylko dlatego, że jest znajomą jego znajomej Izy) przysłała zaproszenie tego jej znajomego do zostania kolegami na portalu, to super – to już 181 znajomy naszego podopiecznego. Trzeba wiedzieć, że dla dzieci i młodzieży liczba tzw. znajomych jest wyznacznikiem swojej pozycji wśród… znajomych. Podnosi samoocenę, jest tematem rozmów, zachwytów, może być wstępem do jakiegoś towarzystwa lub powodem wypadnięcia z niego.
Co oznacza, że coś lubię?
Podobnie jest z liczbą tzw. lajków pod pisanymi przez młodego użytkownika tekstem, komentarzem, jakąś opisaną radością lub smutkiem, zamieszczonym zdjęciem lub filmikiem. Jeśli dużo osób polubi, to jest ogromny sukces – wszyscy widzą, jak dobrze wypadłem, jakie fajne rzeczy zamieszczam, liczą się ze mną, mam szacunek, jestem ważny… Jest się czym chwalić w szkole czy na podwórku. Gorzej, jak „lajki” nie nadchodzą. Nastolatka zamieszczająca swoje zdjęcie w nowej bieliźnie (tylko dla najbliższych przyjaciółek) zacznie odczuwać niepokój przechodzący z każdą minutą w rozpacz, jeśli polubienia nie zaczną spływać w satysfakcjonującym tempie, albo część koleżanek w ogóle nie zauważy takiego hitu! To nie są żarty – tak działa mechanizm regulowania poczucia własnej wartości w dobie bezgranicznego wsiąkania w reguły świata portali społecznościowych. U dzieci i młodzieży ten mechanizm pozyskiwania „znajomych” i „polubień” jest bardzo ważny i może prowadzić do nieadekwatnego wzrostu lub spadku samooceny. Zaczynają zacierać się granice i różnice między prawdziwym koleżeństwem lub przyjaźnią a tym wirtualnym. Takie samo znaczenie dziecko przypisuje znajomości z kolegą znanym i lubianym od lat z klatki we własnym bloku, jak i temu, którego nigdy osobiście nie poznał, nie wie kim jest, ale przez innego znajomego dołączył do swojego grona przyjaciół na portalu.
Czy z powyższego wynika, że Internet, portale społecznościowe i życie na nich są złe, godne potępienia i dzieci powinny być bezwzględnie przed nimi chronione?
Otóż w żadnym przypadku nie. Mamy XXI wiek i Internet. Portale, gry komputerowe stały się kolejnym elementem naszej rzeczywistości. Nie ma sensu się przed nimi bronić, tak samo jak nie warto kiedyś było bronić się przed cyklistami czy pierwszymi autami. Sieć internetowa, łącznie z portalami jest narzędziem, które można bardzo dobrze i mądrze wykorzystywać do rozwoju, pozyskiwania wiedzy, rozrywki. Może uzupełnić nasze i naszych podopiecznych relacje z innymi ludźmi. Ale w przypadku dzieci Internet i portale społecznościowe powinny być pod kontrolą ich opiekunów i to oni – dorośli odpowiadają za bezpieczeństwo wychowanków. To opiekunowie powinni rozsądnie wyznaczać dziecku czas spędzany przed komputerem, tabletem czy smartfonem, a poprzez specjalne aplikacje do kontrolowania treści przeglądanych przez nie – dbać o prawidłowy rozwój i nie narażanie dziecka na niebezpieczne lub szkodliwe treści. No i, prawdopodobnie najważniejsze – bez rozmawiania z naszymi dziećmi na tematy, o których tu piałem, bez edukowania ich w zakresie bezpieczeństwa w sieci, uczenia różnorodnego spędzania czasu, rozwijania pasji spoza obszaru komputerów – ryzykujemy zaburzonym, nieharmonijnym rozwojem dziecka, oraz narażaniem go na bardzo poważne niebezpieczeństwa.
Daniel Bogucki
pedagog
Towarzystwo Nasz Dom
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Stokrotka 2017.04.24 16:45
A nawet potem przejrzeć na jakie stronki dziecko wchodziło..
Stokrotka 2016.01.24 18:17
Trzeba mieć czujne oko..
Patrycja Sobolewska 2016.01.22 08:40
ja na pewno będe kiedyś obserwować co moje dziecko robi :)
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.