Opublikowany przez: jane125 2012-03-18 17:37:50
Jednak myślę, że kobieta jest w stanie doświadczyć największej chyba straty: straty dziecka. Zapewne zaraz odezwą się głosy mężczyzn, którzy powiedzą, że przecież oni-jako ojcowie,także stracili dziecko.Owszem,zgadza się,jednak uważam, że to właśnie kobieta bardziej przeżywa taka stratę, być może z racji noszenia dziecka w swoim łonie. Ta zażyłość matki i dziecka zaczyna sie już w trakcie ciąży. Od pierwszych chwil, od momentu ujrzenia dwóch kresek na teście ciążowym. Skaczemy do góry, myślimy jak będziemy teraz się odżywiać,jakich składników dostarczać naszemu Maleństwu. Zatrzymujemy sie przed wystawami sklepowymi i godzinami przyglądamy się śpioszkom,wózeczkom i w myślach obmyślamy układ mebli w pokoiku dziecięcym. Jesteśmy podekscytowane wszystkim co się z tym wiąże: godzinami paplamy z przyjaciółkami o ostatnim usg,o wymiarach Malucha,o porannych mdłościach. Ale co tam, nic nas nie jest w stanie zrazić,żadne tam mdłości-bo przecież tak musi być. Dla rozwijającego się w nas nowego życia zniesiemy każdą niedogodność.
Wszystko jest niby dobrze: usg bez zastrzeżeń, dbamy o siebie, uważamy na wszystko, wysypiamy się, dotleniamy, odżywiamy jak należy. I nagle: TRACH!! Jak grom z jasnego nieba spada na nas wyrok w postaci komentarza lekarza robiącego zwyczajowe usg: nie widzę tętna dziecka...
Panika,popłoch... najpierw niedowierzamy, motamy się jak ryba na piasku..."to niemożliwe", "na pewno się pomylił". Udajemy się na konsultację do innego lekarza, potem do kolejnego... niestety,nic z tego-diagnoza ta sama... Czy to możliwe, żeby oni wszyscy sie mylili? Niestety, dociera do nas, że nie... musimy się zmierzyć z faktami: straciłyśmy nasze kochane Maleństwo! Jak przez mgłę, jak z oddali docierają już do nas teraz informacje: o łyżeczkowaniu, o rekonwalescencji, o tym,że to podobno nie koniec świata, że możemy mieć jeszcze kolejne dziecko.
Jak to nie koniec świata? właśnie,że koniec!! To takie straszne,przecież to był czlowiek,miał zarys rączek,nóżek.. widać było na usg. Wszystko w nas krzyczy, wielka rozpacz, a lekarze nie chcą nawet zbadać przyczyny. "Za krótka ciąża była by robić sekcję","tak musiało być", "widać coś poszło nie tak jak należy w rozwoju więc organizm odrzucił"-uspokajają lekarze.
Nie, nie czuję się uspokojona. Jestem rozżalona i nieszczęśliwa, załamana. Nie mogę przestać o tym myśleć,wciąż zadając sobie pytanie : "czy aby na pewno to nie moja wina,że tak się stało?". W nocy sen nie przychodzi, bo w głowie wciąż kołaczą się złe myśli. Cały czas przed oczami stoi twarz lekarza wypowiadającego te straszne słowa... nie widzę tętna dziecka". Czuję się pusta, taka strasznie pusta.Mąż jest przy mnie,stara się wesprzeć i pocieszyć ile może.Doceniam to,jednak Jego przeżywanie tej tragedii jest myślę inne od mojego.On nie czuł tego co ja...
Sam zabieg łyżeczkowania, popularnie zwany skrobanką przechodzę mechanicznie. Chyba już wszystkie łzy wypłakałam. Mam wrażenie, że nic juz nie jest w stanie mnie zmartwić, nic nie pobije tego, co już się stało. Mam tylko nadzieję, że faktycznie czas leczy rany, więc może i moje też kiedyś się zabliźnią..? Lekarze mówią, że jakieś pół roku przerwy i możemy znowu próbować. No nie wiem, teraz nie myślę o tym, rana jest zbyt świeża. Rana w moim sercu....
Odczekaliśmy nie pół roku, nie rok, a ze dwa chyba. Łęk, że znów może coś złego się stać jest bardzo silny i skutecznie blokował moją psychikę. W końcu - odważyliśmy się. Pierwszy test ciążowy-nic. Za miesiąc-drugi-też nic. Wpadam w panikę i myślę : "no ładnie,coś mi uszkodzili podczas zabiegu;tyle się słyszy o powikłaniach po skrobankach".I kiedy już prawie żegnam się z myślami macierzyńskimi-bach-dwie kreski na teście..!!!!
teraz tylko uważać,na wszystko i wszędzie. Dbam o siebie po tysiąckroć bardziej niż przeciętna ciężarna. Lekarz profilaktycznie podaje mi leki na podtrzymanie ciąży przez 6 miesięcy...
I co dalej..? Jak kończy się ta historia..?
Ta akurat skończyła się dobrze. Jestem mamą 6 letniego Kubusia i przyznam się, że chyba jestem nadopiekuńcza czasem ;) Ale Wy chyba wiecie już dlaczego..:)
Jednak... nie każda taka lub podobna historia kończy się happy endem... .Czasem bywa nawet gorzej. Zdarza się, że tracimy dziecko w trakcie porodu lub tuż przed nim...
Takie doświadczenia są bardzo bolesne i rany z nimi związane bardzo wolno się goją...Łączę się w bólu z kobietami,które przeżyły taką stratę-stratę największą i najboleśniejszą w życiu kobiety. Jednak pamiętajcie : na niebie każdej z Was jeszcze zaświeci słońce,tylko pozwólcie mu wzejść.. Pożegnajcie się z dręczącymi Was demonami wspomnień,a wszystko się ułoży.
Joanna P.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
83.25.*.* 2012.05.07 23:18
niestety też to przeżyłam aż dwa razy , smutek , złość i niedowieżanie dlaczego ...ale jestem mamą 6 letniego chłopca z pierwszej donoszonej ciąży. Pragnę jeszcze kiedyś spróbować ... może się uda ....chociaż nie wiem czy strach nie wygrał.
ewewita1383 2012.03.19 23:24
tak ,to ogromna strata ja też to przeżyłam ! było ciężko ! w ciążę po poronieniu długo nie mogłam zajść :( dziś jestem szczęśliwa ,że mam taki skarb :) jednak cała ciąża to strach o to by wszystko było w jak najlepszym porządku :(
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.