Jeśli kupujemy bluzki czy spodnie w popularnych szmateksach to z miejsca wiadome jest, że trafia taki ciuszek do pralki, bo przecież pochodzi z tzw. "drugiej ręki"
A co z nowymi bluzeczkami czy sukienkami kupionymi np. w firmowym sklepie? Prawdopodobnie większość z nas od razu nakłada je na siebie, bo przecież nowe i z metką, która wydaje się gwarantować, że jest nie używane.
Chyba czas najwyższy zmienić obyczaje.
Reporterzy amerykańskiego programu "Good Morning America" postanowili sprawdzić stan higieniczny nowych ubrań, ściągniętych prosto ze sklepowych wieszaków. W trzech popularnych sieciówkach kupili 14 sztuk garderoby. Zarówno tańszych, jak i tych z wyższej półki. Następnie przekazali je Philipowi Tierno, który jest szefem wydziału mikrobiologii i immunologii na Uniwersytecie Nowojorskim.
Okazało się, że na jednej z bluz znaleziono wydzielinę z dróg oddechowych, a także bakterie E.coli. Marynarka wypadła jeszcze gorzej, mniejsza o szczegóły. Badacza nie dziwił fakt, że w obu tych przypadkach najwiecej mikrobów zgromadziło sie w okolicy pach i pośladków. Szokiem było jednak znalezienie na jedwabnej bluzeczce mikroorganizmów bytujących zazwyczaj...w strefie intymnej.
Czy w związku z tym możemy się czymś zarazić nie piorąc nowych ubrań? Dr Tierno twierdzi, że tak, bo drobnoustroje pozostawione na ubraniach przez ludzi mogą zachować żywotność przez tygodnie, a nawet miesiące.
Zatem - pralki w ruch!
Źródło: Shape nr 04/ kwiecień 2010