Matka wcześnie zmarła, ojciec bił, mąż pił i też bił, a córka w wieku piętnastu lat zaszła w ciążę. Życie potrafi być bardzo okrutne. Ale nawet najczarniejszy koszmar kiedyś w końcu musi się skończyć…
Z Marzeną spotkaliśmy się na cmentarzu, przy grobie jej córki. Uśmiechnięta, energiczna sprawia wrażenie zadowolonej z życia kobiety. To jednak tylko pozory, bo pod tą skorupą kryje się wrażliwa i mocno doświadczona przez życie osoba…
Ojciec tyran
Moja mama umarła, gdy miałam osiem lat. Ojciec nie mógł sobie z nami poradzić i wtedy zaczął się koszmar. Stał się tyranem, który bił mnie przy każdej możliwej okazji. Moi bracia nie mieli z nim problemów, ani najstarszego, ani najmłodszego nigdy nie uderzył. Średni brat się z nim nie dogadywał i nasz kontakt się urwał, a ja obrywałam pasem dosłownie za wszystko. Bił mnie, bo jak się później okazało, chciał mnie chronić przed światem. Nie chciał, żebym wpadła w złe towarzystwo, czy źle się prowadziła. Metodę tej ochrony tylko miał jakąś dziwną. Jak się spóźniałam do domu, to za każdą minutę wymierzał mi jeden pas. Bałam się go okropnie, dlatego zawsze starałam się być mu bezwzględnie posłuszna.
Mając siedemnaście lat zaszłam w ciążę. Dziś myślę, że była to swego rodzaju ucieczka przed horrorem, jaki przeżywałam ze swoim ojcem. Niestety pomyliłam się. Przez pół roku nie odzywaliśmy się do siebie, ponieważ ojciec uważał, że go obraziłam, bo panna z dzieckiem to nie wypada, bo zbyt młoda na ciążę i na macierzyństwo itd. Życie z ojcem nauczyło mnie odporności, a ciąża była przypieczętowaniem mojego skoku w dorosłość.
Gdy urodził się Marek, ja byłam jeszcze niepełnoletnia, dlatego ojciec został opiekunem prawnym mojego syna. Pierwsze chwile macierzyństwa, oprócz wychowania dziecka, była nieustanną z nim walką. Za każdy płacz dziecka byłam przez niego obwiniana. Nie docierały do niego argumenty, że dziecko może mieć np. kolki. Często również straszył mnie, że nie pozwoli mi na nabycie pełnych praw rodzicielskich do mojego syna. Znosiłam to, bo nie miałam gdzie pójść. Dobrze, że do wnuka ojciec nie był taki jak dla mnie. Marek do dziś jest oczkiem w głowie mojego ojca, który ma jedenaścioro wnucząt.
Małżeństwo z mężczyzną starszym o piętnaście lat
W wieku osiemnastu lat wyszłam za mężczyznę starszego ode mnie o piętnaście lat. Znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy. Myślałam, że ślub pozwoli mi uwolnić się z piekła, jakim jest życie z moim ojcem. Można powiedzieć, że spadłam z deszczu pod rynnę. Nie dość, że mąż też mnie bił, to w dodatku okazał się alkoholikiem. Już dzień naszego ślubu pokazał mi, że wyprowadzenie się od ojca wcale nie oznacza końca przemocy. Pierwszy raz dostałam od niego po mordzie w dniu naszego ślubu. Już wtedy uświadomiłam sobie, że nie będzie lekko. Wychodząc za Józefa skazałam się na dalsze życie w strachu i poniżeniu. Nigdy mnie nie przytulił, nigdy nie pocałował. Nasze małżeństwo zawsze było takie… zimne. Z Józefem wytrzymałam dwadzieścia lat, ponieważ zawsze podczas kłótni obiecywał poprawę, mówił, że to już ostatni raz. I tak, do następnego razu. A ja mu wierzyłam. Przez dwadzieścia lat żyłam nadzieją, że Józef jednak się zmieni i że nasze życie będzie normalne.
W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam, że od niego odejdę. Przez pięć lat żyliśmy w separacji, a od roku jesteśmy rozwiedzieni. Z Józefem mam dwoje dzieci, prawie osiemnastoletnią córkę Anię i trzynastoletniego syna Wojtka. Od roku jestem wolna od Józefa i jestem żoną… jego młodszego brata Tomka.
Tomek i Róża
Mój związek z Tomkiem trwa praktycznie od początku mojego pierwszego małżeństwa. Pomiędzy nami zaiskrzyło już w dniu mojego ślubu i tak już nam zostało. To Tomka od samego początku kochałam. On twierdzi, że jego serce również biło dla mnie od bardzo dawna. Nie rozumiem tylko, czemu kazał mi tak długo na siebie czekać, żeniąc się z inną kobietą. Tomek swojej nocy poślubnej nie spędził z młodą małżonką, tylko ze mną. Ich związek rozpadł się i znów Tomek był wolny. Owocem mojego i Tomka romansu jest dziewiętnastoletni Mateusz. Już po zalegalizowaniu naszego związku zaszłam z nim jeszcze raz w ciążę.
Z Tomkiem bardzo chcieliśmy mieć córeczkę. Gdy dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży byliśmy najszczęśliwszą parą na ziemi. Różyczka miała się urodzić w lutym przyszłego roku. Ostatnią wizytę u ginekologa miałam 3 sierpnia. Lekarz zrobił USG, mówił, że dziecko dobrze się rozwija, jest zdrowe, oddycha. Następną wizytę miałam zaplanowaną za miesiąc. 8 sierpnia zaczęło się u mnie krwawienie, więc pojechaliśmy z Tomkiem do lekarza do Biskupca. Po zrobieniu przez niego badań okazało się, że nasza córka od pięciu tygodni nie żyje, ponieważ udusiła się pępowiną. Nasz świat się zawalił. Przecież jeszcze kilka dni temu lekarz mówił, że dziecko jest zdrowe i dobrze się rozwija, a Pan twierdzi, że od pięciu tygodni nie żyje? Nie wierzyłam, przecież czułam jak się rusza, jak pływa w moim brzuchu.
Musiałam poddać się zabiegowi usunięcia dziecka. Dla mnie to była aborcja. Jedyne, co uspokaja moje sumienie to to, że dziecko było martwe. Po zabiegu poprosiłam lekarza o wydanie mi zwłok, bo chciałam zorganizować pogrzeb, dla mojej córki. Dwucentymetrowe, martwe ciałko było wtedy całym naszym życiem.
Gdy lekarz w Biskupcu oznajmił nam, że Różyczka nie żyje, oboje z Tomkiem również chcieliśmy umrzeć. Ból był tak silny, że następnego dnia wsiedliśmy do samochodu, wyjechaliśmy za miasto i spowodowaliśmy wypadek. Traf chciał, że zamiast w drzewo wjechaliśmy do rowu i skończyło się na niegroźnych obrażeniach. Ból, jaki w nas siedzi jest nie do zniesienia. Mimo, iż minęły już ponad trzy miesiące, to codziennie, bez względu na porę chodzimy na cmentarz i potrafimy godzinami siedzieć nad grobem naszej córki. Mimo tragedii, jaka nas spotkała i strachu, obiecałam Tomkowi, że dam mu jeszcze jedno dziecko. Może nie teraz, ale chcę dać mu upragnioną córeczkę.
36 letnia babcia
Całe czas żyłam nadzieją, że moim dzieciom uda się uniknąć moich błędów. Moja córka miała niespełna piętnaście lat, gdy zaczęła się spotykać z Łukaszem. Zarzekała się, że jest za młoda i że nie współżyją. Ja jej wierzyłam i żyłam w tej naiwności do czasu, kiedy zauważyłam, że mojej córce spóźnia się okres. Moje podejrzenia okazały się prawdziwe, bo faktycznie okazało się, że Ania spodziewa się dziecka. To był dla nas szok. Bardziej od faktu ciąży bolało mnie to, że Ania perfidnie mnie okłamywała. Kłamała do samego końca, dopiero przed samym wejściem do gabinetu ginekologa przyznała się, że faktycznie może być w ciąży. Ode mnie nie usłyszała złego słowa na ten temat. Byłam ostatnią osobą, która mogła Anię za ciążę krytykować, ponieważ sama byłam niewiele starsza, jak rodziłam swoje pierwsze dziecko. Mój były mąż za to odgrażał się, że jeśli okaże się, że Ania jest w ciąży, to wyrzuci ją z domu. O dziwo nie zrobił tego.
Michałek od samego początku miał być dziewczynką. Tak pokazywały wszystkie badania i do momentu porodu nikt nie wiedział, że jest inaczej. Przy porodzie mojego wnuka byłam obecna. Ania rodziła przez cesarskie cięcie, więc nie mogłam być przy niej. Lekarze przynieśli zawiniątko, ale ja byłam tak przejęta, że nie usłyszałam, co mówili. Obejrzałam, oddałam pielęgniarkom, które zabrały bobasa na mierzenie i badania i zaczęłam dzwonić po rodzinie mówiąc, jaką to fajną mam wnuczkę. Ordynator oddziału to usłyszał i mnie poprawił, mówiąc, że mam chłopca. Stanęłam jak wryta, Pierwszą reakcją, jak znów zobaczyłam Michałka było pytanie, gdzie jest nasze dziecko? Przecież miała być dziewczynka. Stałam tak dłuższą chwilę z niedowierzaniem, aż w końcu do mnie dotarło, że Ania urodziła ślicznego małego chłopca. I znów telefony po rodzinie, że jednak nie dziewczynka, ale chłopiec i radość. W końcu zaczęliśmy się cieszyć.
Sprawa z Łukaszem za to bardzo się skomplikowała, ponieważ policja zaczęła ustalać, czy współżył z Anią przed ukończeniem przez nią piętnastego roku życia. Jeśli okazałoby się, że tak, zostałby oskarżony o pedofilię. Śledztwo sprawiło, że odwrócił się od mojej córki i swojego syna. Początkowo jednak przyjeżdżał do Ani zajmował się dzieckiem, ale po dwóch, trzech miesiącach ślad po nim zaginął. Michałek ma tylko kontakt z rodzicami Łukasza, chłopak wcale nie interesuje się synem.
Ze mną i Michałkiem jest identycznie, jak z moim ojcem i Markiem. Dopóki Ania nie będzie pełnoletnia ja jestem prawnym opiekunem swojego wnuka. Tak naprawdę wychowanie Michałka od samego początku spadło na mnie. Przyznam, że czasem łapałam się na tym, że traktowałam go, jak swojego syna. Łapię się jednak na tym i mówię sobie Jesteś tylko babcią. Michał ma swoją mamę. Mimo, iż od rozstania z Łukaszem Ania spotykała się jeszcze z dwoma chłopcami, to z żadnym nie wyszedł jej poważny związek. Michał do każdego mówił tata. To jest krzywdzące dla dziecka, ponieważ każdy facet, jest przez niego odbierany jako tata.
Poza tym moja Ania to lekkoduch, nie ugotuje, nie posprząta. Dziecko, mimo, że ma już półtora roku nadal nie robi do nocnika. Ania ma czas, żeby go tego nauczyć, ale nie ma ochoty, a ja postanowiłam sobie, że nie będę się wtrącała we wszystko, więc czekam, aż moja córka zacznie bardziej opiekować się dzieckiem. Póki co moja córka niestety nie garnie się do opieki nad swoim synem. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, to jeszcze dziecko, które nie ma skończonych nawet osiemnastu lat. Dobrze, że jednak nie odeszłam z tego świata, bo uważam, że moja córka mogłaby sobie nie poradzić z dzieckiem. A ja wciąż czekam na swoją upragnioną córeczkę…
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl